10.12.2024

Niezwyciężony dowódca, uśmiechnięty barman. 30 lat temu zmarł gen. Stanisław Maczek

Gen. Stanisław Maczek (w 1944 r.) jako dowódca 1. Dywizji Pancernej, fot. CAF/PAP Gen. Stanisław Maczek (w 1944 r.) jako dowódca 1. Dywizji Pancernej, fot. CAF/PAP

„To jednak będziecie wieszać?” – rzucił z uśmiechem do oficjeli wręczających mu Order Orła Białego. 30 lat temu, 11 grudnia 1994 r. zmarł gen. Stanisław Maczek.

Przez wiele lat jeden z najwybitniejszych polskich dowódców XX w. był banitą. Komunistyczne władze tuż po wojnie odebrały mu obywatelstwo. Mieszkał w Szkocji. Aby utrzymać rodzinę, pracował jako barman. Najważniejsze polskie odznaczenie Stanisław Maczek otrzymał zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią. A jednak poczucia humoru i życiowego optymizmu nie stracił do ostatnich dni. Zmarł 11 grudnia 1994 r. w wieku 102 lat.

Szturmowcy na furmankach

Ponoć do ostatnich lat zachował żołnierski dryl. „Wszystko było na godzinę: śniadanie, kolacja obiad. Dziadek nauczył się tego w wojsku i trudno potem takie przyzwyczajenia zmienić” –wspominała wnuczka, Karolina Maczek-Skillen. Podobnie było ze sprawnością. Nawet gdy miał ponad dziewięćdziesiąt lat, trudno go było dogonić. „Mój dziadek nie chodził do kościoła, tylko maszerował. I raz tak właśnie maszerował, ja miałam obcasy wtedy i krzyknęłam: «Dziadziu, dziadziu, proszę na mnie poczekać». A dziadek obraca się i mówi tak: «Kochana moja, ja mam dziewięćdziesiąt parę lat, a ty, kochana, masz dwadzieścia parę; ja nie mam czasu na ciebie czekać», i dalej poszedł” – opowiadała w filmie „Niepokonany”. Tym marszowym krokiem szedł przez całe życie.

Późniejszy generał urodził się w Szczercu, na dzisiejszej Ukrainie, w 1892 r. Dzieciństwo spędził w Drohobyczu, po maturze przeniósł się z rodziną do Lwowa. Wychowany był w duchu patriotycznym. Jak mówił, złapał polskiego wirusa: „I jak przez chorobę wieku dziecinnego przechodziliśmy wszyscy od Skrzetuskiego do Kmicica, od Judyma do Rozłuckiego itd.”. Początkowo wcale nie garnął się do wojska. Studiował filozofię i filologię polską. Tyle że dołączył do Związku Strzeleckiego i przeszedł szkolenie. Po wybuchu wojny został wcielony do armii austriackiej.

To tam okazało się, że jest urodzonym żołnierzem i oficerem. „Był «pistoletem» na froncie włoskim w czasie I wojny światowej. Austriacy obwiesili go orderami, krzyżami i medalami niczym choinkę na Boże Narodzenie. O jego rozmaitych wyczynach bojowo-sportowych krążyło mnóstwo anegdot i legend” – pisał jeden z przyszłych podkomendnych Maczka. Pod koniec wojny został C.K. Dezerterem, Armię Cesarsko-Królewską pożegnał brawurowym zjazdem z posterunku na wysokości 3 tys. metrów.

Maczek przybył do Krosna, by zapisać się do polskiego wojska. Zostaje dowódcą oddziału, który miał iść na odsiecz Lwowa. Szybko zyskuje szacunek podkomendnych. „Porucznik umie chodzić między kulami” – mawiali. Maczek nieraz osobiście prowadzi żołnierzy do ataku, działa szybko i niekonwencjonalnie. Zdobywa stacje kolejowe i miasteczka.

I zostaje szturmowcem na furmance. Otrzymuje nominację na dowódcę Lotnej Kompanii Pościgowej, która mobilność zyskuje właśnie dzięki konnym powozom. Później słowo „lotna”, zmienione zostaje na „szturmowa”.

„Szturmowcy”, jak o nich mówił Maczek, uczestniczą w zdobyciu Drohobycza, zapisują się też w bitwie pod Czerniowem. „Ale to groźnie wyglądacie poruczniku” – mówi mu po bitwie sam Józef Piłsudski, który wzywa go do meldunku. Maczek do pociągu pancernego przybył – jak sam wspomina – „ z kb przewieszonym przez plecy, z dwoma ręcznymi granatami za pasem, osmolony i obłocony”. Nie tylko Piłsudski zauważa i docenia młodego oficera. „Jego nazwisko będzie w historii polskiej złotymi literami wypisane” – brzmi jeden z dziennych rozkazów. Wraz ze swoim oddziałem zajmuje m.in. kopalnie ropy naftowej w Borysławiu. W listopadzie zostaje awansowany na kapitana i przeniesiony do sztabu. Maczek nie jest zachwycony. Nazywa to „czasem bez oddziału”. Gdy tylko może, zwraca się o zmianę przydziału. Znów organizuje oddział szturmowy i walczy w ostatnich bitwach wojny z bolszewikami. Maczka nie omija tragedia rodzinna. W wojnie traci wszystkich trzech braci.

Po wojnie Maczek pozostaje w armii. Prosi o przydział do garnizonu Lwów. W 1922 r. zostaje majorem, dwa lata później podpułkownikiem. „Bardzo duża inteligencja. Umysł rzutki, praktyczny, szybko się orientujący. Zdolności kierownicze wybitne. Nadaje się na samodzielne stanowisko” – czytamy w opinii. Na początku lat 30. zostaje dowódcą pułku, a później dywizji. W 1938 r. znów ma stanąć na czele doborowej jednostki. Pierwszej i jedynej w polskim wojsku całkowicie zmotoryzowanej.

Generał na czołgu

To z 10. Brygadą Kawalerii staje do walki we wrześniu 1939 r. Jednostka ma utrzymać się jak najdłużej w Beskidzie Wyspowym, walcząc z „silnym związkiem pancerno-motorowym”. „Czyż przy dodaniu absolutnej przewagi niemieckiej w powietrzu będzie przesadą określić stosunek sił co najmniej jako dziesięć do jednego? Ale te dane narastały dopiero z biegiem bitwy” – wspominał. Brygada utrzymuje się przez pięć dni, zadając Niemcom ciężkie straty. Ostatecznie Maczek musi jednak zarządzić odwrót. Jego brygada osłania następnie wycofującą się Armię Kraków. Brygada jest jedną z nielicznych polskich jednostek, która nie zostaje rozbita. 18 września otrzymuje rozkaz przekroczenia granicy węgierskiej. Maczek do Polski nigdy już nie wróci.

CZYTAJ TAKŻE

Miesiąc później jest już w Paryżu. Tam spotyka się z gen. Władysławem Sikorskim, premierem i ministrem spraw wojskowych na uchodźstwie. Otrzymuje awans na stopień generała brygady. Początkowo ma dowodzić 1. Dywizją Piechoty, ostatecznie staje na czele Brygady Pancernej, która... nie ma czym ćwiczyć. „W kwietniu jeszcze na ćwiczeniach bojowych [...] gruby kij reprezentował karabin maszynowy ciężki, a cieńszy kij lekki karabin” – wspominał Maczek. Sprzęt dociera w maju. A niewiele później nieprzygotowana dywizja rusza na front. I znów Maczek musi się głównie wycofywać. Ostatecznie z powodu braku benzyny i amunicji generał nakazał zniszczyć sprzęt i przebijać się na piechotę do granicy. Generałowi podróż do nieokupowanej części Francji zajęła osiemnaście dni.

Dzięki lewym dokumentom, podając się za zdemobilizowanego żołnierza arabskiego, przez Maroko i Lizbonę Maczek dociera do Anglii. Staje na czele 10. Brygady Kawalerii Pancernej – później przemianowanej na dywizję. Początkowo jednostka miała strzec szkockiego wybrzeża przed inwazją niemiecką. Wiosną 1944 r. dywizja osiągnęła gotowość bojową, a latem została wysłana do Francji. Alianci przeprowadzali operację Totalize, która miała otworzyć im drogę w głąb Europy. Niemcy bronili się zaciekle.

Dywizja weszła do walki 8 sierpnia. Nim ruszyła, Maczek wypowiedział być może swoje najsłynniejsze słowa: „Idąc do pierwszej bitwy, będziemy żądali rachunku za całe pięć lat tej wojny. Za Warszawę, za Kutno, za Westerplatte i za setki i tysiące bezbronnych ofiar [...]. Nie znaczy to jednak, że macie stosować barbarzyńskie metody walki. Bijcie się tak, jak bił się zawsze żołnierz polski w ciągu całej naszej historii. Bijcie się twardo i po rycersku”.

Początkowo dywizja, która wchodzi w skład 2. Korpusu I Armii Kanadyjskiej, nie odnosi sukcesów. Przez kilka dni nie udaje się jej przełamać frontu – traci zaś 26 czołgów i zostaje pomyłkowo zbombardowana przez aliantów. Na front wraca po kilku dniach. Tym razem uczestniczy w zamykaniu „worka Falaise”, czyli w próbie okrążenia wycofujących się Niemców. Polacy mają atakować od wschodu, Maczek proponuje też zdobycie pobliskich wzgórz.

Najkrwawsza bitwa toczy się o „maczugę”, jak Maczek nazwał wzgórza Mont Ormel. Większość wzniesienia została zdobyta 19 sierpnia. Z zajętych pozycji niemal od razu rozpoczęty został ostrzał wycofujących się oddziałów niemieckich. To spowodowało kontratak wroga.

Polacy bronili pozycji bohatersko, momentami walczyli na bagnety. „Nie spaliśmy. Te trzy dni poprzednie były dla nas okropne, okropny smród tych nieboszczyków […]. Ja leżałem na koledze, który był ciężko ranny, byłem cały zakrwawiony” – wspominał jeden z żołnierzy. Wsparcie ruszyło z opóźnieniem. Kanadyjczycy dotarli w okolice Maczugi dopiero 21 sierpnia.

Postawę Polaków chwalili nawet Niemcy. „Żaden oddział napotkany od momentu inwazji nie walczył tak dobrze, jak te polskie jednostki” – wspominał jeden z weteranów. A marszałek Montgomery mówił: „Niemcy byli jakby w butelce, a polska dywizja była korkiem, którym ich w niej zamknęliśmy”. Straty polskiej dywizji był ciężkie. Zginęło 300 żołnierzy, a 1000 było rannych. Straciła też ok. 100 czołgów.

Mógł gen. Maczek prosić o wycofanie dywizji i odpoczynek. Zdecydował jednak, by jak najszybciej wrócić do walki. „W tym momencie, gdy się krwawi Warszawa, gdy nie mogąc pomóc bezpośrednio, tylko tym jedynym sposobem walki z Niemcami − choć na odległym froncie – możemy łączyć się z tymi w Kraju! I gdy wciąż jest tak ważne, by imię żołnierza polskiego bijącego się było na ustach świata!” – tłumaczył.

Dywizja ruszyła w bój. Otrzymała mordercze zadanie forsowania kanałów na pograniczu belgijsko-holenderskim. W dziewięć dni Brygada pokonała 400 km. 6 września wkroczyła do Belgii, zdobywając miasta Ypres i Tielt. Następnie uczestniczyła w wyzwoleniu Gandawy, a pod koniec października po trzech dniach walk oswobodziła Bredę. W sumie dywizja wyzwoliła ok. 30 miejscowości.

CZYTAJ TAKŻE

To były też dni chwały. „Już trzeciego dnia musiałem wydać kategoryczny zakaz, by motocykliści z regulacji ruchu nie przyjmowali tych stert kwiatów i nie pozwolili entuzjastycznie witać się przez ludność, a już broń Boże przyjmować poczęstunków, bo w jednym dniu tak marsz dywizji wyregulowali, żeśmy dużo drogi musieli nadłożyć” – wspominał generał. Entuzjazm był wielki, pojawiały się transparenty z napisami po polsku: „Dziękujemy Wam, Polacy”. „Stanęliśmy na ulicy w Bredzie, to ludzie porywali nas do domu [...]. Z mojej załogi to trzech poszło gdzieś tam w siną dal z dziewczynami” – wspominał jeden z żołnierzy.

„Myśmy oszczędzali miasta, nie robiliśmy szkód, myśmy się nie zachowywali jak Niemcy czy inni barbarzyńcy – mówił Maczek w jednym z wywiadów. – Tylko nasz żołnierz był od razu przyjacielem i na rękach noszonym wybawcą. Szybkość i zaskoczenie są tymi elementami, dzięki którym można o wiele więcej zdziałać niż wielką ilością bombardowań, użytej amunicji i nagromadzonego sprzętu”.

Dywizja zimę spędziła właśnie w Bredzie. Wiosną przekroczyła granicę niemiecką. Celem był port Wilhelmshaven. Ostatnią walkę Polacy toczą 3 maja. W sumie szlak bojowy to 283 dni i 1800 km. Straty – jedna trzecia stanów wyjściowych. Przez pewien czas Polacy okupują część Niemiec. W 1947 r. dywizja została przewieziona do Anglii i rozformowana.

Barman na emigracji

Dla żołnierzy i ich dowódcy to był czas wielkiej rozterki. Gen. Maczek postanowił pozostać na emigracji. „Nie było łatwo nie wracać, ale wielu spośród nas nie miało dokąd wracać” – mówił. Jego rodzinne strony pozostały po drugiej stronie linii Curzona. Władza ludowa uznała go za zdrajcę. Już w 1946 r. – podobnie jak kilkudziesięciu innych wyższych oficerów – został pozbawiony obywatelstwa (przywrócono mu je w 1971 r.). Później komuniści zmienili front. Złożyli mu kilka ofert powrotu do kraju. Maczek konsekwentnie je odrzucał.

Za otrzymaną jednorazową zapomogę kupuje mały domek w ubogiej dzielnicy w Edynburgu. Aby  utrzymać siebie i rodzinę, w tym niepełnosprawną, przykutą do wózka inwalidzkiego córkę Małgorzatę, musi pracować. Zatrudnia się początkowo jako robotnik w fabryce, później w sklepie. Przez wiele lat jest barmanem. Pracuje m.in. u jednego ze swoich byłych podkomendnych. Jest zbyt dumny, by prosić o pomoc. „Nigdy nie skorzystałem z zachęty zwrócenia się o pomoc do możnych tego świata. A kiedy optymizmu nie można już było włożyć do garnka ani zapewnić nim wykształcenia dzieciom, to zacząłem pracować, chociażby jako barman w hotelu prowadzonym przez jednego z podoficerów mojej dywizji” – podsumowywał.

Nie stracił pogody ducha. Żona Maczka, Zofia, żartowała, że praca barmana musiała mu pasować, bo zawsze „lubił zmywać naczynia, czynność ta uspakajała go i odprężała”. Doczekał odzyskania przez Polskę niepodległości, ale do kraju nigdy nie przyjechał. Zmarł w Edynburgu. Miał 102 lata. Pochowany został na Polskim Cmentarzu Wojskowym w Bredzie.

Łukasz Starowieyski

(źródło: Muzeum Historii Polski)

 

Copyright

Wszelkie materiały (w szczególności depesze agencyjne, zdjęcia, grafiki, filmy) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.